Chwyciła już któryś z kolei kufel z piwem i duszkiem wypiła całą zawartość. Kochała wszystkie rodzaje trunków, poczynając od niskoalkoholowych po kilkudziesięciu procentowych wódkach. Mogłaby tak pić przez całe życie.
- Mira, nalej mi jeszcze! - zawołała do białowłosej, unosząc dłoń. Barmanka z uśmiechem zabrała kufel, po czym podała brązowowłosej napełniony po same brzegi złoty napój z białą pianką. Upiła ledwie łyk, a błogie uczucie objęło całe jej ciało od czubka głowy po opuszki palców stóp. Przymknęła oczy, rozkoszując się chwilą.
- Hej! To ty jesteś Alberona? - usłyszała za sobą czyjś głos. Odwróciła się i zobaczyła lekko wstawionego bruneta z brązowymi oczami.
- Tak, a ty to kto? - spytała, pijąc swój napój.
- Towarzyszem do picia - powiedział wesoło, wyciągając z pod marynarki dwie butelki z sake. Na ich widok oczy dziewczyny zabłysły radośnie.
- No to zdrówko! - uśmiechnęła się i wypijając na szybko swoje piwo, sięgnęła po jedną z flaszek. Zręcznie odkręciła korek i napiła się z gwinta.
Po czwartym łyku nie czuła się zbyt dobrze. Zaczęło jej się kręcić w głowie, a obraz stawał się coraz bardziej niewyraźny.
- Ej, co ... - nagle odchyliła się za mocno do tyłu i upadła na podłogę.
- Cana! - krzyknęła wyraźnie przestraszona starsza Strauss, podbiegając do nieprzytomnej brązowowłosej - Cana! Obudź się! Powiedz coś! Cana!
- Spokojnie - odparł spokojnie nieznajomy, klękając obok dziewczyny - Po prostu za dużo wypiła i musi teraz troszkę się zdrzemnąć. Może ją powinienem zabrać do domu?
Niebieskooka spojrzała na niego z nieufnością. Pierwszy raz go na oczy widzi.
- A ty jesteś...? - spytała z zaciekawieniem, przyglądając mu się dokładnie. Postawny, rosły chłopak z poważnym wyrazem twarzy. Chyba można mu zaufać...
- Jestem jej przyjacielem - odparł bez zastanowienia - Wiesz może, gdzie ona mieszka? Znamy się dość krótko i ...
- Mieszka niedaleko katedry, taki jasny budynek z czerwonymi zasłonami w oknach - powiedziała Mirajane, uśmiechając się do chłopaka.
- Arigatou - podziękował, po czym wziął Alberonę na ręce i wyszedł z gildii - Strasznie łatwo poszło - zachichotał, patrząc na upitą dziewczynę - Teraz na pewno Gildarts mnie zapamięta! - zaśmiał cicho pod nosem (Muahahahahahahahahahahahahahaha! :3 dop.aut).
Słońce schowało się za horyzontem, pozwalając nocy zdominować całą Magnolię. Na niebie zaczęły się pokazywać pierwsze gwiazdki, a księżyc zabłysł jasno na granatowym tle. Oświetlał on dwie postacie kroczące na pustej już głównej ulicy. Pierwsza postać szła spokojnym krokiem w stronę Fairy Tai;, ciągnąc za sobą związanego, młodego kieszonkowca, który kręcił się niemiłosiernie.
- Zostaw mnie - wył na całe gardło zwracając na siebie uwagę ludzi, wyglądających zza okien - Błagam, a tam nie chcę wracać! Proszę. Zapłacę ci! O wiele więcej od moich starych, tylko pozwól mi odejść! - jęczał coraz głośniej, a mimo to postać wcale nie zwracała na niego jakiejkolwiek uwagi. Dlaczego? Ponieważ ten, kto ciągnął narwańca (nie, to nie jest Natsu :P ) miał założone słuchawki i do niego dochodziły jedynie wrzaski wokalisty zespołu rockowego. Nic go nie obchodziło, nieustannie szedł w kierunku gildii. Kiedy "przechodzili" obok katedry o mało nie zderzyli się z pędzącym chyba ze 100 km/h brunetem z czymś na rękach. Śmignęły mu przed oczami brązowe włosy i zapach alkoholu...
Nadal nie mogła się ruszyć. Wszystkie jej mięśnie odmówiły posłuszeństwa i teraz czuła, że ktoś ją przenosi w zastraszającym tempie. Próbowała otworzyć oczy, bez skutku. No jasna cholera! Nigdy więcej nie pić z nieznajomym! Co tam było w tej sake? Gardło ją paliło, w głowie jej wirowało. O mój boże. Może lepiej trochę odstawić, nie?
Usłyszała trzask łamiącego się drewna, pękającego szkła, a po chwili ktoś wnosił ją na piętro. Kopnął jakieś drzwi i położył dziewczynę na czymś miękkim. Nadal nie mogła nic zrobić, pozostało jej jedynie czekać.
- A więc to ty jesteś córką najpotężniejszego maga Fairy Tail? - znała ten głos. To ten chłopak!
- Kim ty jesteś?! - próbowała krzyknąć, lecz jedynie z jej gardła wydobył się charkot.
- Kim? Wiesz - udał, że się zastanawia - Byłem szczęśliwym człowiekiem. Miałem pracę, dziewczynę... Dosłownie wszystko, czego pragnąłem. Bardzo kochałem Elizę - powiedział złamanym głosem - Robiłem wszystko, by była szczęśliwa. Lecz pewnego dnia oznajmiła mi, że to koniec. Że mnie nie kocha. Wolała jakiegoś mięśniaka z waszej gildii ode mnie - uderzył w ścianę, robiąc w niej małą dziurę.
- Ale co ja mam do ...
- Byłem załamany - przerwał jej, siadając obok jej - Popadłem w depresję, w skutek czego musiałem przyjmować bardzo silne leki. Rok temu, gdy już prawie byłem zdrowy doszła do mnie wstrząsająca wiadomość... - brunet otarł ręką mokre oczy - Eliza... Ona... Miała bardzo poważny wypadek. Spadła z drugiego piętra. Zapadła w dwumiesięczną śpiączkę. Czuwałem przy niej, mając cichą nadzieję, że się obudzi. W końcu otworzyła swoje oczy. Pamiętam doskonale, jak się lekko uśmiechnęła i powiedziała " Clive... kochany!" , po czym jej serce przestało bić. - nastała głucha cisza. Alberona dałaby głowę, że słyszy ciche szlochanie chłopaka. Ale nie była pewna. Wtem poczuła, że narkotyk (lub co tam było w wódce) przestaje działać. Powoli uchyliła powieki i dyskretnie rozejrzała się. Nadal huczało jej w głowie od nadmiaru alkoholu, ale mogła stwierdzić, że znajduje się w swoim pokoju, w domu. Popatrzyła na brązowookiego. Naprawdę żal jej było jego, ale co do ma do niej?! Przecież mu nic nie zrobiła! Ostrożnie sięgnęła do kieszeni, gdzie znajdowały się jej karty. Gdy już miała wyciągnąć i zaatakować, została przygwożdżona do łóżka (na którym leżała) przez chłopaka - Wtedy już wiedziałem. Wiedziałem, że to jego sprawka. Postanowiłem się na nim zemścić. Za mnie i za Elizę...
- To świetnie, ale co ja mam wspólnego z twoją zemstą?! - krzyknęła zdenerwowana, próbując wyswobodzić się z silnego uścisku mężczyzny.
- Skoro Gildarts zabrał mi moją Elizę to ja zabiorę jego ukochaną córkę! - zaśmiał się, łapiąc jej nadgarstki nad jej głową i przytrzymując jedną ręką. Jego druga ręka powędrowała do kieszeni, skąd wyjął małą fiolkę z jasnofioletowym płynem. Wyjął korek zębami i siłą zmusił Canę do wypicia napoju. Kiedy wypiła wszystko puścił ją i wstał z łóżka. Brązowowłosa skrzywiła się, czując ohydny smak w buzi.
- Co... - wychrypiała - Co ty mi dałeś?
- Narkotyk, który sam wymyśliłem - odparł z dumą - Powoduje, że.... - nie dokończył , gdy został powalony na podłogę silnym uderzeniem w głowę. Nie stracił przytomności, tylko szybko uniknął kolejnego ataku. Spojrzał z gniewam na przeciwnika. Młody, wysportowany blondyn z blizną w kształcie błyskawicy.
- Laxus - szepnęła fioletowooka, uśmiechając się delikatnie. Jego wzrok mógłby zabijać, nigdy nie widziała go aż tak wkurzonego.
- O! Witam - odparł jakby nigdy nic brunet, uśmiechając się - Czy mógłbyś stąd odejść? Właśnie z Caną załatwialiśmy sprawy prywatne.
- Ja chyba wiem, jakie to sprawy - rzekł chłodno Dreyar - Porywanie i zmuszanie kobiety to są te ważne sprawy? - spytał, rozglądając się bezczelnie po pokoju. Uśmiech zniknął z twarzy brązowookiego, a zastąpił go zdenerwowanie.
- Tak i jeśli nas nie zostawisz, zmuszę cię - powiedziawszy to w mgnieniu oka znalazł się za niebieskookim, chcąc go uderzyć. Lecz się policzył, gdy zobaczył, jak chłopak łapiej jego rękę i wyrzuca zza okno. Wylatując na ulicę spojrzał na wybite okno, z którego wypadł. Przy nim stał ze skrzyżowanymi rękami z dumnie uniesioną głową Smoczy Zabójca. Nieznajomy szybko się podniósł i skoczył ku Laxusowi, kumulując w dłoni czarną magię w prawej dłoni.
- Won! - krzyknął i wycelował z niego strumień energii . Dreyar cofnął się o krok, lecz po chwili dało się słyszeć jego głośny, złowrogi śmiech.
- To wszystko?! - prychnął i zaraz pojawiły się wokół niego błyskawice - Zaraz zobaczysz, na co stać Fairy Tail, chyba że stąd spokojnie odejdziesz.
- Nie boję się ciebie! - wrzasnął głośno, stojąc pod oknem.
- Eh, sam tego chciałeś - westchnął blondyn, po czym momentalnie znalazł się za brunetem ( co oni tak non stop o.O ), złapał za kołnierz i wyrzucił na bok. Gdy ten leciał na katedrę szybko złapał za jego głowę i przejechał nią po ulicy, robiąc długi ślad na ulicy ( AUĆ! To musiało boleć :'D dop.aut.). Brunet przejechał się jeszcze z kilka metrów, po czym ledwo wstał.
- Ty nie wiesz nic! - krzyknął do Laxusa, który powoli podchodził do niego. Ten jego wzrok.... chęć mordu... wyczuwał ją... Przestraszony nieznajomy począł się cofać.
- Chcesz jeszcze, czy odejdziesz? - spytał swoim zwykłym tonem, a mimo to po plecach przeciwnika przeszedł dreszcz.
- Odejdę... - powiedział przerażony, po czym odwrócił się i dodał - Ale ja tu jeszcze wrócę! - po chwili już go nie było. Jedynie widać było kurz,, za którym kopcił się nieznajomy.
Laxus odwrócił się i pobiegł do domu brązowowłosej. Gdy wszedł do pokoju jej nigdzie nie było. Zdziwiony podszedł do okna.
- Gdzie ona się podziała? - nagle usłyszał zamknięcie drzwi i zgrzyt klucza w zamku. Odwrócił się i ją zobaczył. Stała, opierając się o drzwi i uśmiechając się tajemniczo. - Cana, dlaczego...
- Dziękuję - powiedziała cicho - Uratowałeś mnie, więc czas na podziękowanie - wyprostowała się i podeszła do chłopaka.
- O czym ty...- przerwała mu, przywierając do jego warg swoimi. Całowała go namiętnie, a on (nie wiedział kiedy) oddawał z taką samą namiętnością. Pociągnęła go za sobą, potrącając przy okazji lampę i jakiś tam wazon. Upadli na łóżko dziewczyny, nie zaprzestając pieszczot. Zamienili się miejscami tak, że Alberona była na górze. Usiadła na jego biodrach, oblizując zmysłowo wargi. Złapała go za policzki i pocałowała go, wsuwając mu swój język. Przez moment walczyli o dominację, aż końcu chłopak przejął inicjatywę . Znowu on był na górze, schodząc z pocałunkami na jej szyje, dekolt, ale nie niżej. Dziewczyna jęczała cicho, łapiąc jego włosy i bardziej przyciągając go do siebie. Teraz dla nich liczyła się tylko rozkosz i błogie uczucie, które ich ogarnęło. Lecz gdy próbowała ściągnąć z niego fioletową koszulę Dreyar złapał ją za nadgarstki i przygwoździł je nad jej głową.
- Przestań - powiedział cicho, patrząc jej w oczy - Wiem, że tego nie chcesz.
- Co ty wygadujesz? - spytała uśmiechając się delikatnie - O ile wiem podoba ci się to...
- Tutaj się muszę z tobą zgodzić - powiedział, ale dodał szybko - Ale ty tego ni chcesz. Jesteś pod wpływem tego narkotyku, co ci ten drań podał.
- Nie obchodzi mnie to! - krzyknęła, szarpiąc się - Jeśli ty nie chcesz, to pewnie inni z chęcią się mną zajmą.
Na te słowa pomimo sprzeciwu pocałował ją brutalnie, mocno. To nie był ten sam chłopak. Teraz to był Smoczy Zabójca, wnuk mistrza, mag klasy S. Cana z początku była zadowolona, lecz gdy chciała ponownie sięgnąć po guziki jego koszuli, padła zemdlona. Blondyn mocno uderzył ją w kark, pozbawiając przytomności. Szybko się zebrał i wyskoczył przez okno na ulicę. Podszedł do jednej z lamp, gdzie wisiał biedny kieszonkowiec.
- No w końcu! - krzyknął zdenerwowany - Gdzie ty byłeś, co?
- Nigdzie, a teraz jeśli pozwolisz zabioręcię do rodziców - odparł chłodno, ściągając chłopaka i ciągnąc go za kołnierz, Chłopak pobladł i zaczął od nowa krzyczeć:
- Nie! Błagam! Tylko nie tam! Ja nie chce! Proszę! Puść mnie! - ale i tym razem niebieskooki nie słuchał go, ponieważ był pogrążony w myślach o pewnej brązowowłosej wróżce....
*
*
*
No cześć wszystkim. W chwili obecnej rozdział jest nie dokończony,
ale nad nim nadal pracuję. Zamiast tego zamieszczam poniżej zamówienie
od Animon, które pisałam z uśmiechem na twarzy. no co? W końcu to mój
ulubiony Smoczy Zabójca, ne? Ale nie jestem pewna, czy właśnie o to ci chodziło Ani~chan. Ale przynajmniej jest i to jest ważne.
Reni~chan mnie zabije, że to nie Gajeel TT^TT , ale taka prawda jest.A co do rozdziału walentynkowego... Napiszę, ale z opóźnieniem. Niektórzy wiedzą, że od pewnego czasu mnie palce bolą, lecz już jest lepiej.
Dziękuję za wszystkie wasze komentarze ;D
Buziaczki :*